Antoni Padewski Antoni z Padwy; właśc. Ferdynand Bulonne; 1195–1231) – włoski teolog, franciszkanin, pochodzenia portugalskiego, święty Kościoła katolickiego, prezbiter, doktor Kościoła, mistyk średniowieczny . Sermones II, 484. Źródło: Przesłanie Ojca Świętego z okazji 800-lecia narodzin św. Antoniego Padewskiego, [1]
Jeśli umrze ktoś bliski, to będzie emocjonalna jazda bez trzymanki. Z czasem ból minie, od kilku tygodni do roku. Bliscy będą umierać, tego nie unikniesz. Przygotować się warto, ale swoje i tak przecierpisz. Tak jak Marek mówił pierdolnie cię ostro ale się pozbierasz.
Kto chce umrzeć, niech umiera. W poprzednim numerze „Charakterów" opublikowaliśmy pierwszą część wywiadu z niemieckim terapeutą Bertem Hellingerem, twórcą metody ustawień rodzinnych. Uzasadniał on między innymi, dlaczego uważa, że za zto trzeba odpłacać ztem, i dlaczego dzieci nie powinny buntować się przeciw rodzicom.
Widziałam ją przez szybę w kawiarni,czekała na coś smutna,miała na sobie ciemną bluzę leginsy czarne i do tego różową krótką spódniczkę. Mogło by się wydawać,że ta dziewczyna właśnie wysiadła z samochodu od swojego klienta. A może na niego czekała? Sama nie jestem do końca przekonana
Ten sen ostrzega cię, że biznes, który planujesz, może generować straty i skończyć się porażką., z drugiej strony, jeśli sen, który umiera, jest przyjacielem, można powiedzieć, że musisz rozwiązać konflikty emocjonalne, przez które obecnie przechodzisz. Jeśli we śnie umiera członek rodziny, musisz zadbać o siebie
Codziennie ktoś się rodzi ktoś umiera blocked odpowiedział(a) 27.07.2021 o 19:56 Nie, bo codziennie umiera mnóstwo osób.
. S*I*E*M*K*A ! :) Pogadamy teraz o temacie zupełnie nie związanym temacie bloga. Moje opowiadanie :) Była sobie piękna dziewczyna,wyglądała jakby właśnie została wyciągnięta ze zdjęcia które było przerobione w to był real. Widziałam ją przez szybę w kawiarni,czekała na coś smutna,miała na sobie ciemną bluzę leginsy czarne i do tego różową krótką spódniczkę. Mogło by się wydawać,że ta dziewczyna właśnie wysiadła z samochodu od swojego klienta. A może na niego czekała? Sama nie jestem do końca przekonana... Jadłam właśnie pyszne ciastko czas leciał a ona stała na tym deszczu chociaż gdzie nigdzie było błękitne niebo. Mijały tak minuty,w końcu wybiła godzina czwarta. Skończyłam jeść ciastko,zapłaciłam rachunek i odeszłam od stolika. Ta dziewczyna nadal stała,nie miała już uśmiechu na twarzy. Założyła słuchawki i usiadła na mokrej ławce. Ciągle nikogo nie było. Podeszłam do niej,padał deszcz,było zimno. Dziś ta dziewczyna nie żyje,popełniła samobójstwo przez frajera który zabawił się jej uczuciami a ona była bardzo wrażliwą osobą,zupełnie tak jak ja. Mnie też czasem ponoszą emocje i nie wiem co ze sobą zrobić. Siedzę w kącie przytulam misia a łzy płyną mi po policzkach. Wróćmy do początku. Usiadłam obok tej dziewczyny,a ona słuchała muzyki w swoich złotych słuchawkach i za pewne mnie nie zauważyła. Zagadałam do niej. Powiedziała mi że ma na imię Julka,jest w ciąży i matka ją za to wyrzuciła z domu,mówiła mi że jedzie do brata tylko nie ma jeszcze jej pociągu. Julka płakała. Była załamana. Starałam się ją pocieszyć,mam miękkie serce które łatwo zranić. Gdybym wiedziała o czym ta dziewczyna myśli nie pozwoliłabym jej jechać sama. Dwa dni pózniej przeczytałam o dziewczynie o której zapomniał świat,bo zaczęła być sobą,wcześniej udawała kogoś innego,przez to chłopak wykorzystał ją seksualnie brat wyprowadził się z domu nie dawał jej swojego numeru telefonu bo uważał ją za dziwkę,która szlaja się tylko pod była uzależniona od alkoholu z Ojcem wcale nie było lepiej. Strasznie współczuję tej dziewczynie,teraz wiem jak dużo może znaczyć jedna chwila. W jednej chwili ktoś umiera i ktoś się rodzi.
31 grudnia Kolejny dzień życia Ktoś ma urodziny Ktoś imieniny Ktoś się rodzi Ktoś umiera Większość oddaje się Świętowaniu końca Witaniu początku A przecież życie To wieczność Umowność i iluzoryczność Zasłaniać chcą tu i teraz Oddalić od świętowania Każdego dnia Nie tylko 31 grudnia Nie uda im się Życie jest niekalendarzowe Jest tu i teraz Trwa Ireneusz Bodo, Przed przesileniem Ponury czas Oddala nas Od gwaru dnia Od szumu myśli Chce się tylko być Nic już nie potrzeba Oprócz ponurego nieba Odchodzę hen By trwał mój sen Gdzie jestem pełny Gdzie wszystko mam Bo w duchu trwam Śnić nadal chcęIreneusz Bodo, W cichości Tyle się dzieje wokół Wydarzenia Mistrzostwa Na pozór życie tętni Ja i tak wolę Swoje życie w środku Niewidoczne Niegłośne Przeżywane bardzo głęboko Niekrzykliwe I pięknie by było I wspaniale Bardzo bym tego pragnął By to życie się wylało Na zewnątrz Ból to bowiem wielki Mieć coś tylko dla siebie Ireneusz Bodo, Pamięci "Barteza" Co sensem życia jest Co nie jest Czy warto żyć Czy nie warto Komu ufać Komu nie Czym jest miłość Czym bycie tu i teraz Gdy ktoś odchodzi Stawiam te pytania Czuję, że życie ma sens Smutno mi jednak Kiedy ktoś go szuka I odchodzi w drodze do niego Bo być może nikt mu nie pomógł w drodze Nikt mu też może nie powiedział Że jest ważny Jedyny Niepowtarzalny Możemy pokazywać drogę Być światłem Nie robimy tego Jest nadzieja Że po tamtej stronie Znajdzie pomoc i sens Oby tak się stało Ireneusz Bodo, Lublin, 9 grudnia 2016 Droga życia Ile dni za mną Ile chwil przeżytych Ile nocy nieprzespanych Ile pieśni zaśpiewanych Ile smutku Ile radości Ile pokoju Ile lęku Nie potrafię policzyć Otwieram się na nowe Niech nadejdzie niespodziewane Niech życie mnie znowu zaskoczy Ubiorę się w jego nowe szaty Pójdę na wesele Już nie będzie mi smutno Przejdę kobiercem Na drugą stronę Księżyca Ireneusz Bodo, Warto czekać Przyszedł ból Trawił mnie Nie pozwalał myśleć Nie wytrzymywałem Tak jak przyszedł Tak i odszedł Że aż zapomniałem Iż go miałem Warto było czekać Przeczekać Wytrzymać Po nocy przychodzi dzień Po bólu przychodzi Radość Że ból ustał Zawsze warto czekać Na lepszy czas Nawet Gdyby był krótką chwilą Po długim Bolesnym Czekaniu Ireneusz Bodo, Lublin, 01:08
Ktoś umiera Ktoś się rodzi Ktoś płacze Ktoś się cieszy Jeden śpi Drugi czuwa Tu Słońce Tam deszcz Gdzieś jest cicho Gdzie indziej szum i wrzawa Ja słucham zięby Ty Oldfielda Mimo różnic Jednym jesteśmy Inny jest tylko wyraz Naszego tu i teraz Zięba już nie śpiewa u mnie Śpiewa u kogoś innego Tak samo Lub zupełnie inaczejIreneusz Bodo, Lublin,
MAGDALENE/KTOŚ CIĘ RODZI, KTOŚ CIĘ KARMI, KTOŚ CIĘ KARCI... / Someone gives a birth to you, someone feeds you, someone scolds you... (series O JEDZENIU PUBLICZNYM / on public eating) Event 'The Other in the Mirror', Broadway Arts, Kingston, NY, Photos Jill McDermid, Event put together by Ming Liu. ANYONE’S BLUES (twelve-bar blues) Anyone’s Blues by Karolina Kubik. Lyrics by Karolina Kubik and Andrzej Serafin © 2017 KTOŚ CIĘ RODZI, KTOŚ CIĘ KARMI, KTOŚ CIĘ KARCI KTOŚ CIĘ MYJE, KTOŚ CIĘ UCZY KTOŚ CIĘ KRZYWDZI. KTOŚ CIĘ OBDARZA, KTOŚ CIĘ OKRADA, KTOŚ CIĘ WINI, KTOŚ CIĘ LECZY, KTOŚ CIĘ POCIESZA, KTOŚ CIĘ TULI. KTOŚ CIĘ KUSI, KTOŚ CIĘ ZWODZI, KTOŚ CIĘ UWODZI, KTOŚ CIĘ PRAGNIE, KTOŚ CIĘ ZDRADZA, KTOŚ CIĘ RANI. KTOŚ CIĘ RATUJE, KTOŚ CIĘ CAŁUJE, KTOŚ CIĘ DRĘCZY, KTOŚ CIĘ SŁUCHA, KTOS CIĘ DOTYKA, KTOŚ CIĘ PIEŚCI. KTOŚ CIĘ SPOTYKA, KTOŚ CIĘ ZOSTAWIA, KTOŚ UMIERA. Ref. ANYONE NOT MAKING WARS, MY LIBERATION IS BOUND WITH YOURS. ANYONE NOT MAKING WARS, MY LIBERATION IS BOUND WITH YOURS, YES. SOMEONE GIVES BIRTH TO YOU, SOMEONE FEEDS YOU, SOMEONE SCOLDS YOU, SOMEONE WASHES YOU, SOMEONE TEACHES YOU, SOMEONE HURTS YOU. SOMEONE LAVISHES YOU, SOMEONE ROBS YOU, SOMEONE BLAMES YOU, SOMEONE HEALS YOU, SOMEONE COMFORTS YOU, SOMEONE HUGS YOU. SOMEONE TEMPTS YOU, SOMEONE DECEIVES YOU, SOMEONE SEDUCES YOU, SOMEONE DESIRES YOU, SOMEONE BETRAYS YOU, SOMEONE HURTS YOU. SOMEONE RESCUES YOU, SOMEONE KISSES YOU, SOMEONE TORMENTS YOU, SOMEONE LISTENS TO YOU, SOMEONE TOUCHES YOU, SOMEONE CUDDLES YOU. SOMEONE MEETS YOU, SOMEONE LEAVES YOU, SOMEONE DIES. Ref. ANYONE NOT MAKING WARS, MY LIBERATION IS BOUND WITH YOURS. ANYONE NOT MAKING WARS, MY LIBERATION IS BOUND WITH YOUR, YES.
Cyntia wybiegła ze swojego pokoju i wbiegła do tego zajmowanego przez Laurę. Sypialnia niczym nie różniła się od tej jej, prócz kolorem ścian oraz brakiem bibelotów na komodach i toaletce. Pani Rodrigez wbiła spojrzenie w przytłaczający niebieski kolor, który dominował w całym wnętrzu, a potem przeniosła swój wzrok na Laurę i zaczęła opowiadać wszystko od początku oraz tłumaczyć w czym tkwi jej zdaniem cały problem. – Wezwij agentów, pojedynki są zakazane – podpowiedziała piętnastolatka. – Hektor nigdy, by mi tego nie wybaczył. – A przerwanie pojedynku własnoręcznie, by ci wybaczył? – Nie wiem, potem bym o tym myślała. Przerwałabym ten pojedynek sama czy z policją, ale nawet nie wiem gdzie ten pojedynek się odbywa – tłumaczyła, żywo przy tym gestykulując – Nie powiedział ci? – zdziwiła się dziewczyna i wyjęła z papierośnicy papierosa. – Chcesz? – zapytała. Cyntia nie paliła od czasu pierwszej nocy w Paryżu. Teraz jednak, z powodu zdenerwowania, chwyciła za papierosa i zapałki. Nie mogła odpalić bo tak mocno trzęsły jej się ręce. Szwagierka więc pomogła. – Zatem, nie powiedział ci, gdzie się pojedynkuje? – zapytała ponownie. – Zdziwiłabym się, gdyby mi powiedział. Wie, że jestem przeciwna wszelkim formom przemocy. Ja nawet postawiłam mu ultimatum, że ja i dziecko albo… – Wybrał honor? Cyntia przytaknęła głową. – Mam pewien pomysł – zaczęła Laura. – Jak dobrze, że jesteś w ciąży. – Jaki to pomysł i co ma do niego moja ciąża? – Ktoś z domowników, na pewno, wie gdzie odbywa się pojedynek. Udasz, że rodzisz, ktoś pogna po Hektora, będziemy go śledzić. Udasz, że jesteś w słabym stanie. – Pognają po lekarza – stwierdziła Cyntia. – Zanim on przybędzie, ty już będziesz w drodze do męża. – On mi tego nie daruje. – Być może, ale będzie żywy i nie będzie miał śmierci generała na sumieniu. Cyntia po chwili wahania, bez rozważania za i przeciw, przystała na pomysł Laury. Już po chwili skropiła swoją twarz wodą, tak by wyglądało na kropelki potu i zaczęła zwijać się z bólu w pokoju szwagierki. Marta widząc stan córki, nakazała Laurze, by szła po Juliana i nakazała mu wezwać lekarza. – Nie, ja z nią zostanę, niech pani pójdzie po męża i wezwie lekarza. – Panienka Prevost idealnie udawała, że zachowuje zimną krew. Trzymała głową bratowej na swoich kolanach i gdy tylko Marta wyszła z pokoju, to ona wyjrzała na korytarz sprawdzić co się dzieje. Nic się nie działo, więc zeszła na dół pod gabinet pana Montenegro. – Ja pojadę po Hektora, pojedynek właśnie się zaczyna. Gdy będzie trzeba, to go zastąpię, a ty wezwij lekarza! – warknął na żonę. Laura czym prędzej wróciła do pokoju Cyntii. – Wstawaj z podłogi i skończ udawać. Zejdziemy schodami dla służby. Pośpiesz się! – Dokąd pójdziemy? – Pojedziemy za twoim ojcem. Ponoć umiesz prowadzić. – Nie mamy samochodu – przypomniała ciężarna. – Pojedziemy razem z twoim ojcem. Wkradniemy się na tył, nie zauważy nas, tam są jakieś koce. – Laura szybko wymyśliła plan ewakuacyjny. Kiedy Marta wraz z lekarzem poszukiwały rodzącej pani Rodrigez, która nagle, bez wcześniejszych wyjaśnień, zniknęła, to ona właśnie wraz z Laurą, w ukryciu, dotarły na miejsce pojedynku. Julian wysiadł z samochodu i zbliżył się do zięcia, który właśnie odliczał szósty krok. – Stop! – Co znowu? – zapytał sekundant generała z wielką irytacją. – Moja córka rodzi, źle z nią – wyjaśnił Julian. – A co nas to obchodzi? – zapytał generał, podchodząc do trójki mężczyzn. – Was nie, ale mnie tak. Jestem ojcem tego dziecka – wyjaśnił Hektor, który nagle znacznie pobladł na twarzy. – Źle z nią – powtórzył Julian, tym razem kierując słowa przede wszystkim do zięcia. Położył dłoń na jego ramieniu. Wiedział, że nieco koloryzuje. Nigdy nie lubił kłamać, ale uznał, że w tym przypadku jest to konieczne, by Hektor zrezygnował z pojedynku i ruszył do posiadłości. Rodrigez poczuł przypływ gniewu na samego siebie. Czuł się winny, bo to on w ostatnim czasie zdenerwował żonę, a jak wiadomo, nerwy kobietom w ciąży nie służą. – Dokończ pojedynek i idź do żony, o ile przeżyjesz – poinstruował chłodno generał. Hektor rozważał co ma uczynić, a Cyntia i Laura nic nie słyszały, bo samochód znajdował się za daleko rozmawiających mężczyzn. – Zostanę jego sekundantem – zgłosił się Montenegro na ochotnika. – Zastąpię go. – Nie musisz… – Chodź. – Wskazał na bok ruchem głowy, nakazując w ten sposób, by zięć odszedł z nim na kilka kroków. Ten tak uczynił i poczuł się niezwykle zaskoczony, gdy Julian zarzucił swoją rękę na jego kark i poklepując go po klatce piersiowej, rzekł: – Słuchaj synu, ja mam chore serce, zostało mi niewiele miesięcy życia. Ty masz przed sobą całe życie, jesteś młody. Poza tym, ktoś musi zaopiekować się moim oczkiem w głowie, a ty masz na to znacznie więcej siły niż ja. Musisz widzieć jak twój syn albo córka dorasta. Daj broń. – Julian wykorzystując chwilę nieuwagi Hektora, wyrwał mu rewolwer z dłoni. – Pamiętaj co przyobiecałeś mi w dniu waszego ślubu, że będziesz dla niej dobry i będziesz się nią opiekował. – Pamiętam. – Hektor spojrzał w dół i już miał biec do samochodu, by dojechać nim do posiadłości, gdy dostrzegł swoją siostrę. Montenegro stanął plecami do generała i oboje odliczali sześć kroków w przód, a Hektor w tym czasie zbliżał się do Laury. – Co ty tu robisz? – wycedził przez zęby. Cyntia zdała sobie sprawę z sytuacji jaka zaistniała, gdy zobaczyła jak jej ojciec mierzy do generała z rewolweru. Wybiegła z samochodu i pobiegła w stronę pojedynkujących się mężczyzn, Hektor szybko ruszył za nią, dogonił ją po kilku krokach i zatrzymał niedaleko od trajektorii, po której mogłyby poruszać się pociski. Padł strzał, krew rozprysnęła się na wszystkie strony, a Rodrigez zdawał sobie sprawę, że odgłos wystrzału był nie taki, jaki powinien być. Spojrzał na teścia, który padł na trawę i trzymał się za dłoń, która była dosłownie w strzępkach, podobnie jak reszta ręki. W ostatniej chwili odwrócił Cyntię plecami do tego widoku. Chciała zerknąć za siebie, ale jej na to nie pozwolił. Chwycił pewnie za jej podbródek i zmusił, by patrzyła na niego. Cała się trzęsła i szybko łapała powietrze, jakby się dusiła. – Spokojnie, spokojnie – powtarzał. – Patrz na mnie. Na mnie, powiedziałem! Patrz i nie spuszczaj mnie z oczu, rozumiesz? Przytaknęła ruchem głowy, znów nabrała mocniej powietrza, jakby się dusiła... jakby brakowało jej tlenu. – Patrz na mnie i teraz oddychaj. Spokojnie, coraz głębsze wdechy. Będzie dobrze, wszystko będzie dobrze – zapewniał. Wyjął haftowaną chusteczkę z kieszeni. Zerknął za Cyntię, jak generał i jego sekundant tamują krwawienie. Przybliżył materiał do ust, lekko go poślinił i starł z policzka żony dwie krople krwi. – Chodź ze mną – polecił, obejmując ją w pół. Przycisnął jej twarz do swojej piersi, by nie patrzyła na rzeź, która miała miejsce tuż obok nich. Prowadził żonę w kierunku samochodu. – Co z nią? – zapytała Laura, stając przy bracie. – Jest w szoku – odpowiedział, otwierając przed swoją kobietą drzwi samochodu. Usadził żonę na siedzeniu, w taki sposób, że jej stopy odziane butami dotykały piasku. – Cały czas patrz na mnie i postaraj się uspokoić. – Mówił ciepłym, delikatnym głosem. Cyntii wzrok nadal zdawał się być rozbiegany. Nie wiedziała na co ma patrzeć, nie umiała skoncentrować spojrzenia na jednym punkcie. Martwiła się o ojca, o to czy przeżyje. Niespodziewanie poczuła silny skurcz. Zgięła się w pół i wciągnęła powietrze przez zaciśnięte zęby tak, że aż świsnęło. Kilka łez stoczyło się po jej policzkach. To tak strasznie bolało. – Co się dzieje? – zapytała Laura brata. Piętnastolatka miała szeroko otwarte oczy co wskazywało zarówna na niewiedzę, jak i przerażenie. – Nie wiem – odpowiedział Hektor, będący w niemałym szoku, ale zaraz potem, stosunkowo szybko, zorientował się, że jego żonę dopadły bóle porodowe i wody odeszły. Szybko chwycił Cyntię za łydki i uniósł je, by móc wsunąć do wnętrza samochodu. Sam zasiadł na miejscu kierowcy i czym prędzej pojechał do posiadłości państwa Montenegro. Laura pojechała wraz z nim, w ostatniej chwili wskakując do tyłu. – Hektor, to boli – zawodziła niespełna osiemnastolatka, jednocześnie wyrzucając samej sobie egoizm. Dotarło do niej, że powinna martwić się o ojca, że być może jej ukochany rodzic już nie żyje, a ona przeżywa tak naturalną rzecz jaką jest poród. Jednak nie mogła nic poradzić na to, że to naprawdę bolało... każdy skurcz, każdy ruch dziecka, które układało się głową do dołu, każde szarpnięcie, gdy samochód jechał po nierównej, kamienistej drodze. – Uspokój się – powtarzał jak mantrę Rodrigez, który ze wszystkich sił starał się zachować zimną krew, ale jego drgające policzki i drżące dłonie, którymi kurczowo obejmował kierownice, skutecznie go zdradzały. – To za wcześnie – dotarło do Cyntii przy kolejnym skurczu, znacznie silniejszym od poprzednich. Nie kłamała, według lekarza, którego wcześniej wezwała matka oraz jej prywatnych wyliczeń, które poczyniła. wiedziała, że nie jest to czterdziesty tydzień ciąży. Hektor na tę wiadomość, tym bardziej się przeraził, zważywszy na to, że według niego, ta ciąża była dokładnie miesiąc młodsza. Depnął na gaz, by jeszcze szybciej znaleźć się w posiadłości, a Laura zapytała: – Który to miesiąc? Dziewczyna naprędce wyliczyła, że jeśli to dziecko rodzi się właśnie w tej chwili, to oznacza to tyle, że Cyntia i Hektor współżyli przed ślubem. Uśmiechnęła się nawet kpiąco, zdając sobie sprawę z tego, że jej brat nie jest wcale tak porządnym za jakiego pragnął uchodzić. – Jakiś trzydziesty... trzydziesty trzeci tydzień – odpowiedziała Cyntia, która pragnęła w tej chwili zająć się czymkolwiek, nawet rozmową ze szwagierką, byleby nie myśleć o wciąż nasilającym się bólu w dole podbrzusza. – Siedmiomiesięczne – szepnęła z przerażeniem blondynka. – Możecie obie przestać!? – zapytał nerwowo, skręcając i wychodząc na ostatnią prostą. – A możesz szybciej? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, jednocześnie łkając i zginając się w pół na fotelu pasażera. – Szybciej – warknął kpiąco. – Ciebie w ogóle nie powinno tam być! Byłabyś teraz w posiadłości, to już pewnie miałabyś pod ręką lekarza i akuszerkę. Jednak jak zwykle musisz uczynić po swojemu, a potem marudzić! – Przepraszam, nie krzycz na mnie. Zacisnął zęby i pohamował gniew. Skoncentrował się na drodze, a po dwudziestu minutach dalszej podróży, wniesieniu kobiety do pierwszego z brzegu, wolnego pokoju, wydawałoby się, że mógłby wreszcie odetchnąć. W końcu jego żona znajdowała się pod dobrą opieką, lekarza i akuszerki. On się jednak nie uspokoił. Przyłożył mokrą dłoń do czoła i zaczął chodził przed zamkniętym pokojem w tę i we w tę, od ściany do ściany. Laura przysiadła nieopodal, na wygodnym szezlongu, umiejscowionym obok drzwi i miała w planach być cichutko niczym mysz pod miotłą, ale nie potrafiła powstrzymać samej siebie od komentarza: – W życiu nie podejrzewałam cię o takie nerwy z powodu rodzącego się dziecka. Dla ciebie zawsze było oczywiste, że kobiety rodzą i nie miałeś w sobie ni krzty współczucia z tego powodu. Hektor rzucił złośliwej siostrze spojrzenie Bazyliszka. Pokręcił głową i odparł: – Masz racje, było tak, ale teraz rodzi Cyntia, a nie jakaś tam kobieta. Laura się uśmiechnęła. Przestała, gdy usłyszała krzyk bratowej. Hektor spojrzał na zamknięte drzwi i dopadł do nich, nacisnął na klamkę, ale było zamknięte. – Co się tam dzieje!? – zapytał z irytacją. – Rodzi się twoje dziecko – odpowiedziała spokojnie Laura. – Nie pomagasz im tym dobijaniem się. – Ale czemu Cyntia krzyczy? – Wiesz bracie, nie znam się za bardzo na rodzeniu dzieci, ale zawsze mi się wydawało, że w większości przypadków, narodzinom towarzyszy właśnie krzyk. – Ale by aż taki? – dopytywał z przerażeniem. Oparł się o ścianę i zsunął po niej. Usiadł na podłodze i schował twarz w dłonie, następnie przeczesał nimi włosy i spojrzał na Laurę. Blondynka dostrzegła, że mężczyzna ma łzy w oczach, więc darowała sobie wyjaśnianie mu, że gdy niemowlę przychodzi na świat, to nieco przy tym rozrywa matkę. – Martwi cię przedwczesny czas porodu? – zapytała, siadając przy nim. W odpowiedzi przytaknął ruchem głowy. – Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Straciła ojca, Bóg nie pozwoli by straciła tego samego dnia też dziecko. – Laura objęła brata ramieniem i przytuliła. Pocałowała w skroń i starała się dodać otuchy, choć nigdy nie była szczególnie wierząca. – Chcesz zapalić? – spytała i wyciągnęła z niewielkiej torebeczki, wprost przed jego oczy, niewielką papierośnicę, mieszczącą w sobie jedynie sześć papierosów. Spojrzał na nią z niedowierzaniem, ale przejął jednego. Zapałki wyciągnął z zewnętrznej kieszeni swojej marynarki i odpalił. Nie trudził się nawet z wyjściem na dwór czy otworzeniem okna. Nie skomentował też tego, że Laura pomimo jego zakazu, najwidoczniej dalej popalała, a być może nawet palenie już stało się jej nałogiem. – Myślałem, że jesteś na mnie zła – powiedział, zaciągając się najmocniej jak tylko potrafił. – Jestem, ale mimo wszystko jesteś mym bratem. Ty i Javier, to jedyna rodzina jaką mam. – Masz jeszcze ciotkę i wuja – przypomniał. – To twoja rodzina. Rodzina twego ojca. – Było ci u nich aż tak źle? – Cudownie nie było. Hektor spojrzał siostrze w oczy. Uśmiechnął się blado. – Przepraszam, że cię do nich wysłałem, ale nie wiedziałem co robić. Miałem dwadzieścia trzy lata, gdy zmarł twój ojciec… – Nie udawaj, że jest ci przykro z tego powodu. Nigdy dobrze cię nie traktował – przypomniała bratu Laura. Co prawda niewiele pamiętała, bo gdy była dzieckiem, to Hektor już dawno nie mieszkał wraz z matką i ojczymem, ale dużo się nasłuchała, szczególnie podczas awantur rodziców, a potem od ciotki i wujka, czasami także od Javiera. – Nie i nie było mi przykro, bo zmarł mi ktoś bliski, ale ktoś kto był bliski tobie. Poza tym, twój ojciec był tym, który jeszcze trzymał całą rodzinę w garści. Nigdy go nie lubiłem… prawdę mówiąc to jako dziecko się go bałem, ale nic nie zyskałem na jego śmierci, więcej straciłem. Javier oddał się lewym interesom, włóczył od więzienia do więzienia. Matkę dopadła choroba, nie była w stanie się tobą zajmować. A ja nie potrafiłem studiować administracji i opiekować się sześcioletnią dziewczynką jednocześnie. Musisz więc mi wybaczyć. – Wybaczyłam – oznajmiła z przekonaniem. Nie potrafiła nie dać mu wybaczenia w chwili, gdy widziała łzę na jego policzku. Hektor spojrzał nad głową Laury i dostrzegł akuszerkę. – Co z nią? – zapytał, wstając. Trzymał marynarkę w dłoni. – Z pańską żoną wszystko dobrze, ale syn jest słaby, nie wiadomo czy przeżyje – postawiła na szczerość starsza i doświadczona w swoim zawodzie kobieta. Hektor odepchnął ją i wpadł do pokoju. – Nie powinien pan tam wchodzić! – krzyknęła za nim. Stanął jak oniemiały, widząc leżącą na łóżku, osłabioną żonę i zakrwawione prześcieradło. Z wrażenia marynarka wypadła mu z dłoni. Nie podniósł jej. Podszedł wolnym krokiem do Cyntii. Zerknął na dziecko, które trzymała w ramionach. Malec był nagi, cały umazany krwią i w pęcherzach, ale pomimo tego wydał mu się najpiękniejszą istotą na całej ziemi. Uśmiechnął się do maleństwa ukazując zęby, rzadko uśmiechał się w sposób tak szeroki. Przysiadł na krześle przy żonie i dotknął bródki synka, którego powieki były na wpół przymknięte. – Chciałam go umyć. – Pojawiła się akuszerka. Hektor pokiwał głową na zgodę. Cyntia z wielkim bólem oddała chłopczyka w dłonie obcej kobiety. – Nie powinieneś mnie teraz oglądać – zwróciła się do męża cichutko. Chwycił jej dłoń w swoją lewą, a prawą odgarnął kosmyk spoconych włosów, przyklejony do policzka. – Dlaczego tak uważasz? Przysięgałem ci w zdrowiu i chorobie, dopóki śmierć nas nie rozłączy. – Wyglądam okropnie. Hektor bardzo powoli pokręcił głową. Uśmiechnął się. – Jesteś piękna i zawsze będziesz. Dla mnie zawsze najpiękniejsza. Żałuje, że nie było mnie przy tobie, ale nie chcieli mnie wcześniej wpuścić – poskarżył się, cały czas uśmiechając się tak, że kurze łapki zdobiły kąciki jego oczu. Starał jej się dodać tym uśmiechem otuchy. – I dobrze – stwierdziła, zdając sobie sprawę z tego, że jego obecność, by ją tylko niepotrzebnie peszyła, a tym samym też przeszkadzała. Wstał, nachylił się do niej i musnął z dużą czułością jej czoło. – Odpocznij, ja pójdę sprawdzić co z naszym synkiem. Wypuściła dłoń męża ze swojej i pozwoliła mu odejść. Przed wyjściem schylił się jeszcze po marynarkę. – Widziałam go, widziałam! – Laura skakała wokół brata z podniecenia, jeszcze zanim ten zamknął drzwi. Nawet Cyntia się uśmiechnęła na ten widok, pomimo bólu w kroczu, który odczuwała. Zaraz jednak zjawiła się młoda dziewczyna, która towarzyszyła akuszerce, miała przy sobie słoik pełen spirytusu, igłę i nici chirurgiczne. Dziewczyna zamknęła za sobą drzwi, uśmiechając się do Hektora przepraszająco. Ten pokiwał głową wyrozumiale i zwrócił się do siostry: – Kogo widziałaś? – Twojego synka, jest taki okropny, cały pomarszczony, ale i tak piękny. Chodź do waszego pokoju, myty jest. Czystszy na pewno będzie ładniejszy! – wykrzykiwała radośnie. Nie dała bratu czasu do namysłu, pochwyciła jego dłoń i szarpnęła. Zmusiła go, by udał się z nią do panieńskiej sypialni Cyntii. Kiedy dotarli na miejsce, Marsel był już czyściutki i owinięty w białe pieluszki oraz przykryty brązowym, wełnianym kocykiem, wykonanym na szydełku. Leżał w koszyku na białym prześcieradełku, zwiniętym na osiem. Hektor podszedł do niego, odsunął kocyk z jego bródki, mały zakręcił główką i ponownie ułożył ją w tym samym miejscu. Zamlaskał wargami, zmarszczył twarzyczkę i ponownie zasnął. – Nie płacze, to znaczy, że jest chory? – zapytał Hektor akuszerkę. Słychać było zmartwienie w jego głosie – Jest bardzo słaby, zjadł tylko trochę, nie miał siły ssać. Za moment przyprowadzą pańską żonę do pokoju, tylko pierw zbada ją lekarz. Niech spróbuje go od razu nakarmić. – Dobrze – przytaknął kobiecie, która wycierała dłonie w ręcznik. Patrzył jak opuszcza pokój. Hektor klęknął przed łóżkiem, naprzeciw koszyka z niemowlęciem. Przeżegnał się i złożył ręce jak do pacierza. – Boże, proszę, niech to dziecko nie ponosi kary za moje winy – powiedział na głos. – Jakie winy? – zapytała Laura. – Gdybym nie został sekundantem w tym przeklętym pojedynku, Cyntia urodziłaby w terminie! – uniósł się nieznacznie. – Hektor, chodzi tylko o to? – dopytywała, mając wrażenie, że jej brat kłamie, podając jako odpowiedź jedynie półprawdy. – Tak – skłamał. Przeżegnał się po raz kolejny i usiadł na łóżku przy dziecku. Uśmiechnął się do niego z wciąż szklącymi się oczami. – Pan Rodrigez? – W pokoju nagle zjawił się agent policji, ten grubszy, który dzień wcześniej przerwał pojedynek, w którym Brown miał brać udział. Tym razem nie miał u boku swoich pomocników. – Tak? – Hektor wstał na równe nogi i spojrzał pytająco na nieproszonego gościa. – Jest pan podejrzany o przyczynienie się do śmierci Juliana Montenegro. Jestem zmuszony pana przesłuchać – wyjaśnił, bez cienia współczucia w głosie. – Koniecznie teraz? – Proszę pana, jego żona przed chwilą urodziła, powinien być z rodziną. Poza tym mój brat, nie był by w stanie zabić nikogo z rodziny. – Stanęła w obronie Hektora Laura, ale w starciu z doświadczonym policjantem nie miała żadnych szans. – Przykro mi, ale to panienki brat był sekundantem. Nabijał broń. Pójdzie pan ze mną dobrowolnie, czy mam pana zakłuć w kajdanki i wyprowadzić na oczach wszystkich? – Pójdę. Mogę najpierw prosić o chwilę z synem? Proszę poczekać za drzwiami. Nie ucieknę, to trzecie piętro. – Dobrze, ma pan minutę. Agent wyszedł, a Hektor wykorzystał ten czas na przytulenie siostry i wzięcie niemowlaka na ręce, po raz pierwszy. – Boże, aleś ty maleńki – powiedział do chłopca, siadając z nim na łóżku. – Tatuś do ciebie wróci, do ciebie i do twojej mamy. Pamiętaj, musisz być cały i zdrowy, by mieć siłę mnie przywitać – zagadnął. – Marsel – wyszeptał, zwracając się pierwszy raz do dziecka po imieniu. Musnął maluszka w czoło. Marselowi chyba, podobnie jak jego mamie, przeszkadzała broda ojca, bo zaczął wiercić główką i minką pokazywał swoje niezadowolenie. Zacisnął powieki mocniej, aż je zmarszczył. – Może mu zaśpiewasz – zaproponowała Laura. – Mnie śpiewałeś jak byłam mała – przypomniała. – Bo to lubiłaś. – Może on też polubi. – Może. Polubisz? – zapytał i zaczął od dobrze znanych mu słów: Przez przypadek naiwność i zbytek Kiedy w końcu zabrakło nam lat Pod mocny napitek na własny użytek Taki nasz stworzyliśmy świat Pod mocny napitek na własny użytek Taki nasz stworzyliśmy świat Trochę mały lecz taki się wyśnił Nieskończony bez granic i cła A ludzie zawistni wybadać już przyszli Co tu z zyskiem ukraść się da…*(6) – Panie Rodrigez, minuta minęła. – Agent ponownie wpadł do pokoju, bez wcześniejszego pukania. – Już idę. – Musnął swój palec wargami i przyłożył go do usteczek Marsela. – Dobranoc, synku. Hektor odłożył dziecko do koszyka, przytulił jeszcze raz siostrę i wyszeptał jej do ucha: – Opiekuj się nim i moją żoną. Zaopiekuj się nimi, obojgiem, proszę. – Pocałował ją w policzek, założył marynarkę i wyszedł wraz z agentem z pokoju. Rodrigez dorożką policyjną został przewieziony do koszar, miejsca przesłuchań i aresztowań. Minął kilka cel, w których spali, bądź siedzieli na pryczach różni więźniowie. Rozejrzał się dookoła. Bez stresu i strachu szedł przed siebie, aż doszedł do krzesła, na którym kazano mu usiąść. – Nie czuje się pan skrępowany miejscem. Pewnie dlatego, że był pan już w podobnym – zwrócił się do niego agent Ernest Sambor. – Mam odpowiedzieć? To było pytanie? – Bardziej stwierdzenie. Był pan podejrzany aż w trzech sprawach, a i tak obawiam się, iż to nie jest pańska pełna kartoteka. – Podejrzany, a nie skazany – odrzekł z bezczelnym uśmiechem i wzruszył ramionami. – Te trzy sprawy, zawsze, wiązały się ze śmiercią ludzi. – Być może przyciągam kłopoty. – Ściąga je pan na innych, a nie na siebie – zauważył Ernest. – Szczęście w nieszczęściu – odparł z jeszcze szerszym bezczelnym uśmiechem. – Nie rozumiem pana radości. Zginął pański teść. – Nie ja strzelałem. – Ale pan był powodem. – Dlatego traktuje mnie pan jak mordercę? – zapytał, nie kryjąc lekkiego oburzenia. – Strzał nie padł, broń wybuchła w dłoni, lufa była zatkana. Z tego co mi wiadomo, broń nabija sekundant! – krzyknął Sambor i wstał uderzając w biuro dłonią. Hektor nie dał się mężczyźnie wyprowadzić z równowagi. Odpowiedział niezwykle spokojnie i rzeczowo: – Sprawdziłem broń, ale tylko na pierwszy pojedynek. Potem to pan mi ją zabrał i odstawił do pokoju, nie zabezpieczył. To pan jest winny, nie ja. – A śmierć Arthura Solcmana? – zapytał agent, siadając i otwierając pierwszą z teczek. – Tam też był jakiś agent, co zabrał panu broń i nie zabezpieczył? – Nie – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Jak wynika z tekstu, widzi pan dobrze, iż honorowy pojedynek nie miał tam miejsca. – Włamał pan się do domu szanowanego człowieka i wraz z przyjacielem go zabił! Tak czy nie!? – naciskał Sambor. – Działałem w obronie własnej. – Włamując się do cudzego domu? – zadrwił. – Stanąłem w obronie kobiety! – uniósł się. – Pan? – Agent się zaśmiał. – Proszę mi wybaczyć, ale nie wygląda mi pan na kogoś, kto wtrąciłby się do sprzeczki małżonków. – Pewnie ma pan rację. Zapewne przeszedłbym obojętnie obok pouczającego klapsa i nie zareagował na wymierzony w spokoju czy też gniewie jeden policzek, umiałbym zaakceptować szarpaninę dla słusznej sprawy i z wyższych celów. Nie mnie byłoby te cele i słuszności oceniać, w końcu nawet sąd, by ich nie wziął za powód do zerwania małżeństwa, bo mąż ma swoje prawa. – Do czego pan zmierza? – Pan nie rozumie – powiedział Rodrigez ze łzami cisnącymi się do oczu. – Ta kobieta krzyczała. Nie umieliśmy przejść obok tego obojętnie. Zajrzeliśmy przez okno, a ona leżała na podłodze. Mocno krwawiła. – Zabił pan jej męża? – rzekł pytająco. – On był powodem jej stanu, ale nie zabiłem go. Pobiłem się z nim, a potem zająłem się tą kobietą. – Hektorowi zadrgała broda, jakby wzbierało się w nim na szloch, ale ze wszystkich sił starał się go powstrzymać. – Tamtego dnia poroniła. – Mąż ją skatował? – Nie wiem czy on zasługuje na, nawet pośmiertne, nazwanie go mężem. Jednak, prawnie tak, był jej mężem. Znęcał się nad nią, ale był jej mężem. Katował ją, ale był jej mężem. I nawet po śmierci, nazywacie go jej mężem! – niespodziewanie się uniósł, jakby chciał w ten sposób dać upust swojej flustracji. – To jest mentalność naszego społeczeństwa. Gdy ginie prawy człowiek, to prawo na jego temat milczy, a gdy ginie największy skurwiel, to wy szukacie winnych, często na siłę, zamiast pomyśleć, że zmarły sam był sobie winny. – Tak jest w przypadku pana teścia? Był skurwielem, który zasłużył na śmierć? – Tego nie powiedziałem – odpowiedział spokojnie. – Nic mi nie wiadomo o tym, by Julian Montenegro znęcał się nad kimkolwiek. Nie darzyłem go szczególną sympatią. Prawdę mówiąc, to go nie lubiłem, ale gdybym miał przyczynić się do śmierci każdego kogo nie lubię, to musiałbym wymordować pół ludzi na kuli ziemskiej. – Jak mi pan udowodni, że nie chciał pozbyć się teścia? Pańskie tłumaczenie mnie nie przekonuje. Być może z testamentu wynika, że pan na tej śmierci korzysta. – Wątpię, nie lubił mnie. Agencie, to ja miałem strzelać, gdyby nie zabrał mi broni i przez intrygę moje siostry oraz żony, nie stanął za mnie do pojedynku, to ja bym zginął – wyjaśnił Hektor. – Telefon dzwoni. – Wskazał ruchem brwi i oczu na aparat. Agent odebrał, po czym powiedział do słuchawki kilka słów bez znaczenia. – Jest pan wolny – padło nagle z ust Sambora. Hektor nie krył swojego zdziwienia. – Proszę wracać do żony i syna. Niech pan też nie zapomni podziękować Marcie Montenegro za utrudnianie śledztwa. Być może teść za panem nie przepadał, ale teściowa, najwidoczniej, skoczyłaby za panem w ogień. – Zawsze miałem lepszy kontakt z płcią przeciwną – pochwalił się, jednocześnie wstając. – Będę miał pana na oku, proszę o tym pamiętać. – Nie wątpię. Udanej pracy życzę i proszę znaleźć zabójcę mojego teścia. – Zależy panu na tym? – Oczywiście, bo to ja miałem zginąć. – Hektor ukłonił się i opuścił koszary. Pośpiesznie udał się do żony, by być przy niej i dziecku. Pocieszał ją, ścierał łzy z jej policzków i tłumaczył, że to nie jej wina. Brał winę na siebie, mawiał: – Gdybym nie zgodził się być sekundantem, bylibyśmy poza tym wszystkim. – Lekarz nie mógł pomóc memu ojcu, bo był przy mnie – rozpaczała dalej. – Wiesz jak się z tym czuje? – Wiem, wiem, ciii. Posuń się – polecił, by przesunęła się nieco drugiego brzegu łóżka. Usiadł przy niej, nie trudząc się nawet zdjęciem butów, pomimo że położył nogi na czystej pościeli. Cyntia przyłożyła swoją twarz do torsu męża. Pozwoliła głaskać się po włosach i mówić czułe słówka, tak długo, aż zmęczenie nie zmusiło ją do zamknięcia sinych od płaczu powiek. Ona ledwie zasnęła, a Marsel się zbudził. Hektor uśmiechnął się radośnie, słysząc ciche kwilenie syna. Miała siły, by płakać i to dawało nadzieję na przyszłość, że będzie z nim coraz lepiej. Wstał i pierw wziął dziecko na ręce, a potem udał się z nim w kierunku drzwi. Miał szczęście, gdyż akurat jedna z pokojówek znajdowała się na korytarzu i wymieniała na wpół wypalone świece. – Niech pani przyniesie butelkę i mleko. Powinny znajdować się w pokoju Brownów – powiedział, zdając sobie sprawę, że przecież oni nie byli przyszykowani na tak wczesny poród, a tym bardziej na to, że Marsel będzie karmiony od pierwszych dni za pomocą butelki. Nie chciał jednak budzić żony, nie chciał jej kłopotać, przynajmniej nie teraz, kiedy dopiero co udało mu się ją uspokoić. *(6) Piosenka Grzegorza Tomczaka – Adam i Ewa
ktoś się rodzi ktoś umiera